niedziela, 31 sierpnia 2014

Wino, cola i makorańskie danie czyli GOŚCIE!

Dzisiaj przywitała mnie typowa zuryska pogoda, czyli chmury i deszcz. Ale wierzcie mi, z radością rzuciłam się do bramki gdy do drzwi zadzwonił pan dostawca z moim bagażem. BAGAŻEM! Nota bene gościu był z Chorwacji i uraczył nas śliczną opowieścią o pani której zawiózł bagaż który okazał się być bagażem jakiegoś pana chorego na serce który miał tam leki a wtedy Stefan pocałował Elenę i... A nie, to już inna bajka.
Postanowiłam pomóc przy przygotowywaniu obiadu bo o 18 mieli przyjść GOŚCIE. Przy okazji puszczałam "rodzicom" polskie piosenki (zaproponowałam im Grzegorza Turnaua. Strzał w dziesiątkę!). Zrobiłyśmy jakieś marokańskie danie oraz tort (!) bo Silja (córka) ma urodziny bodaj we wtorek a jutro nie będziemy mieli czasu.
Właśnie! Dostałam plan lekcji i jutro ruszam do szkoły na 9.20. Mam z głowy dwie pierwsze lekcje (WF) bo "nie jest to dobry moment na przedstawienie klasie". Czyli dla mnie pierwszą lekcją jest matma. Wsiadam w tramwaj, potem w drugi i módlmy się żebym trafiła bez problemu.
W domu mamy mnóstwo instrumentów w tym ukulele! (Po prawej, obok mojego). Cholernie ciężko się to stroi ale dopóki gra to jest okej!
Skoro przybyły moje bagaże to wreszcie mogłam dać nowej rodzinie prezenty! Bardzo im się podobały, a wódka dla "taty" to kolejny strzał w dziesiątkę.
Naszymi gośćmi byli: Chinka, jej mąż Pierre i ich córka która podawała SUPERŚLEDZIA. Nie zwykłego śledzia. Superśledzia. Ściskałam jej rękę i  zastanawiałam się czy to nie proteza skoro w ogóle się nie poruszyła. Ultraśledź. Ta dziewczynka ogólnie nie była zbyt imprezowa, odpowiadała monosylabami a gdy mama chciała ją pogłaskać to odtrącała rękę. Hm.
Owo marokańskie danie wyszło super! Była to baranina z ryżem polana sosem ze śmietany, nerkowców i koriandru (korianderu????). Mniaaam. Do tego wino pite na przemian z colą (super mieszanka. pytali mnie czy w Polsce też pije się dużo wina. pije się?)
Potem oglądaliśmy film z Johnnym Deppem i DiCaprio (wiecie, jak grał tego upośledzonego dzieciaka). My tzn. Vincent, Człowiek-Śledź i ja. No i przez jakiś czas kot.
Chyba powinnam już iść, wymknęłam się z pokoju i siedzę na dole bo tu jest router. Życzcie mi powodzenia i do jutra!
Pieróg

sobota, 30 sierpnia 2014

"Sprichst du nur hoch Deutsch?" czyli to jest "Velo" a nie "Fahrrad"

Witam wszystkich! Właśnie wróciłam z festiwalu gdzie prawie upiłam się szwajcarskim piwem i zajadam się szwajcarskim serem. Ale po kolei.
29 sierpnia (formalnie - przedwczoraj) leciałam z Krakowa do Warszawy, a stamtąd do Zurichu. Ktoś bardzo nie chciał mnie tu widzieć (jak w jakimś filmie), bo był gigantyczny korek po drodze, do tego lot się spóźnił, miałam mało czasu na przesiadkę i ledwo zdążyłam... A gdy wreszcie dotarłam do Zurychu okazało się, że mój bagaż został w Wawie i przyjdzie nazajutrz (nie przyszedł).
Formalności związane ze zgłoszeniem zaginionego bagażu zajęły mi godzinę czasu. Obsługa lotniska była bardzo miła, dostałam nawet survival kit.
Oto mój survival kit
Nieważne że jest to zestaw dla faceta. Koszulka XXL jest dla mnie niczym sukienka.
Da się? Da się!
Do domu jechaliśmy pociągiem (muszę zaznaczyć ze pociąg miał dwa piętra, jak autobusy w Londynie. W domu czekał na nas mój nowy brat Vincent i kolacja. Zwiedziłam dom (cały w obrazach i fotografiach!) a potem zostałam przywitana piwem i szwajcarskim serem (STEREOTYPY), który pachniał okropnie, ale zaręczam że był przepyszny. Pojawił się problem - nie miałam przy sobie nic, ani piżamy, ani pojemnika na soczewki (wszystko zostało w walizce) ani prezentów dla rodziny. Wszystko jakoś się ułożyło, niestety walizki przyjadą dopiero jutro (formalnie dzisiaj bo jest prawie 1 w nocy).
Rano wstałam o 11 i zjadłam śniadanie na balkonie.
Biała herbata, mniam.
Po południu pojechaliśmy do centrum Zurichu żeby wyrobić mi bilet miesięczny oraz żeby pokazać ni drogę do szkoły (idę do Ramibühl na, z tego co zrozumiałam, humana). Najpierw jadę dwoma tramwajami a potem 10 minut z buta. Droga powrotna prowadzi przez trzy (!) parki i wzdłuż jeziora Zuryskiego. Pogoda była naprawdę śliczna, zrobiłam mnóstwo zdjęć.
Przez resztę dnia snułam się po domu, czytałam, nawet zadzwoniłam do mamy przez Skype'a (nowa mama uczyła się rosyjskiego więc trochę rozumiała co mówię [na przykład że mają ogromny dom]). Vincenta nie było w domu, przeglądałam różne szkicowniki rozsiane po domu i muszę przyznać że gościu ma naprawdę wielki talent.
Wieczorem poszliśmy na festiwal do centrum. Poznałam tam moją siostrę Silję oraz jej przyjaciółkę Chloe, koleżankę przyjaciółki oraz kolegę i koleżankę którzy mieszkają z Silją w WG. Pytano mnie czy mówię "tylko hoch deutsch" więc musieliśmy wyjaśniać że jestem z Polski. Ale moi "rodzice" mówili że mówię dość dobrze po niemiecku i nawet akcent mam dobry. Tylko co z tego skoro szwajcarski niemiecki a hoch deutsch to dwie różne rzeczy ;). Postawili mi dwa małe piwa i przysięgam że naprawdę nie wypiłam wiele. Ale gdy rzeczy zaczęły się dziać w przyspieszonym tempie stwierdziłam ze czas na ewakuację, zmyłam się do toalety, a piwa pozbyłam się gdzieś po drodze. Na festiwalu było dużo interesujących występów, m.in. pana z Argentyny robiącego sztuczki z ogromnym kołem czy trójki Murzynów którzy tańczyli lepiej niż moja rodzina do trzech pokoleń wstecz razem wzięta. Nie przesadzam.
Z chęcią dodałabym więcej zdjęć, niestety jako bardzo dojrzała i odpowiedzialna nastolatka nie wzięłam kabla od smartfona (ani ładowarki, żeby uściślić). Ten wpis powstaje na telefonie któremu pozostało jakieś 30% baterii a potem... Kaputt.
Na festiwalu dostałam telefon od lotniska ze mój bagaż przyjechał z tej nieszczęsnej Wawy i jutro rano przyjedzie do mnie. Mam nadzieję że "rano" znaczy po godzinie 11stej. 
Myślę że z grubsza opisałam najważniejsze wydarzenia z wczoraj i przedwczoraj, następna notka już jutro (oby), a w poniedziałek do szkoły! 
Bis bald
Pieróg

środa, 27 sierpnia 2014

Pakujemy się czyli jak zrobić kapuśniak

No hej!
Jestem Pieróg i 29 sierpnia wyjeżdżam na wymianę do Szwajcarii. Zamieszkam w Zurychu na 3 miesiące. Na tym blogu będę opisywać swoje przeżycia, zamieszczać zdjęcia, pisać rozmaite ciekawostki :3
~
Aktualnie moim problemem jest to, że nie jestem spakowana. To znaczy prawie jestem. Tak gdzieś w 60%
To jest moje 60% (i ukulele)

Ostatnie dni to głównie pogoń za potrzebnymi rzeczami i prezentami dla rodziny goszczącej (mamy, taty i brata). Mój brat, rok starszy Vincent, dostanie Wiedźmina po angielsku (no bo c'mon, jakąż inną polską książkę można polecić? to jest klasyk, KLASYK) i czekoladki produkowane w moim mieście. Mama - świeczkę z cytatem z Seksmisji (kupione w sumie dla beki, ciekawe jak jej to przetłumaczę) i książkę o Julianie Fałacie (w końcu z tego co wiem jest artystką). Tata - alkohol (tak bardzo oryginalnie).
W sumie fajna mi się rodzina trafiła. Ojciec jest pediatrą, mama uczy rysunku (zresztą Vincent też rysuje). Wszystkiego dowiedziałam się z bardzo... treściwego maila. Takiego na stronę A4 *kaszle*
W owym mailu nowa mama poprosiła mnie o przywiezienie ze sobą polskich przepisów które mogłybyśmy wypróbować. Dlatego od jakiegoś czasu robię research co bym ewentualnie mogła ugotować. Pierwszym daniem na mojej liście jest kapuśniak (którego nota bene nie lubię XD). Odrzuciłam wersję kapuśniaka na żeberkach ("Wtedy to będzie kwaśnica" orzekła mama) (ja tam się nie znam) (ale z mamą się nie będę kłóciła) i wzięłam przepis ze strony, UWAGA, przepisy.pl [[[SZOK]]]
Ciekawe czy im zasmakuje. oby tak bo ja tego jeść nie będę

To ma mi pomóc przeżyć te 3 miesiące

Czytam sobie właśnie informacje o bagażu i za cholerę nie mogę się dowiedzieć jak przewieźć moje ukulele. Na jednym lotnisku powiedziano mi że można bez problemu wziąć ze sobą na pokład jako bagaż podręczny, ale na stronie LOTu jest coś o usłudze Mój Dodatkowy Sprzęt. Hmm....
Do tego będę miała przesiadkę w Warszawie bo tylko z Okęcia są loty w do Zurychu goddammit. Nigdy nie leciałam z przesiadką i trochę się boję DDD:

Wg. biletu w Zurychu będę około godziny 19 a następną notkę napiszę jak tylko będę miała okazję :3 
Ciao biczaczos i do zobaczenia
~Pieróg