środa, 24 września 2014

Robienie na drutach, my dear etcetera, into the dzicz i nauka wiersza o Mackie Messer

Witam was ciule! (dedykuję ten żarcik mojemu najlepszemu przyjacielowi Bartkowi który ma obsesję na punkcie papieży)
Wtorek rozpoczęłam dwoma lekcjami BG, gdzie (wreszcie) malowaliśmy i rysowaliśmy. Pamiętacie jak dodawałam zdjęcia moich decollage'owych dzieł? Na poprzedniej lekcji je skanowalismy i przerabialiśmy w Adobe InDesign - robiliśmy takie jakby miniatury o wymiarach kwardatu. No i wczoraj zaczęliśmy je przemalowywać na większy format. Poszło mi tragicznie, bo nie mam zbyt częstwo do czynienia z farbami.
Na matmie jak zwykle nic nie robiłam, za to na angielskim byłam aktywna jak nigdy. Omawialiśmy wiersz e e cummingsa (właśnie tak. małe litery, bez kropek) pod tyułem "my dear etcetera". Przeczytajcie go sobie. Wywarł on na mnie przeogromne wrażenie, aż się go chyba nauczę na pamięć. Zgłosiłam się do przeczytania go na głos, a potem dużo gadałam jak go interpretowaliśmy. W zasadzie ja miałam czytać tylko pół wiersza, a Jana drugie pół, ale pani powiedziała że nie śmiała mi przerwać. Łał.
Przerwę obiadową spędziłam z Lucie, Franziską i jakąś ich koleżanką Andriną. Jak zwykle było z nimi bardzo zabawnie. Na obiad kupiłam w stołówce nuggetsy i frytki. Mniam.

Potem miałyśmy biologię na którą się spóźniłyśmy, ale pani nic nie powiedziała (nigdy nic nie mówi na ten temat, uwielbiam ją).
Rozglądałam się po sali i zauważyłam różne plakaty na ścianie. Jeden z nich to była oda do makrofagów po angielsku, która kończyła się zdaniem: "All hail macrophagus", co z jakiegoś powodu bardzo mnie śmieszyło.
A właśnie! Czemu ta oda była po angielsku? Otóż w Rämibul jest specjalna klasa, która kilka przedmiotów (m.in matme i biologię) ma wykładanych po angielsku i maturę też będą pisali po angielsku. Łał! Hardkory.
Potem była nasza ukochana historia. Znowu przerabialiśmy jakiś tekst, a pan Dupek widząc że patrzę pustym wzrokiem w kartkę spytał, czy jest on dla mnie za trudny. Pewnie że jest! Jestem na poziomie B1 do jasnej, potrafię podtrzymać rozmowę i napisać list na maturze a nie interpretować tekst o sytuacji Serbii w Europie przed 1 W.Ś!
Z tego historyka to taki DORK, że czasem naprawdę żałuję, że go nie nagrałam XDDD gościu się śmieje z własnych tekstów i wygląda na tak zadowolonego jak powie coś mądrego XD Jeszcze tak patrzy wyczekująco jakby czekał na wyraz podziwu na naszych twarzach, no prześmieszny facio.
Wieczorem oglądaliśmy "Into the wild". Jeśli jeszcze tego nie widzieliście to polecam wam serdecznie, zajebisty film. Aż nawet ściągnęłam sobie soundtrack (też zarąbisty). Film opowiada o gościu, który miał zasadniczo dosyć dotychczasowego życia, spalił dokumenty, wszystkie oszczędności przekazał na cele charytatywne, wziął plecak, namiot i inne przydatne rzeczy i ruszył w świat. Tak po prostu. Megawzruszający film, jeszcze oparty na prawdziwych wydarzeniach!
Fun fact: przed filmem dostałam ataku śmiechu. Widzieliśmy reklamę w której pokazywano króciutkie fragmenty rozmaitych filmów. Wyglądało to tak:
*na ekranie pokazano nagą kobietę*
Stephan: Łał.
*znowu naga kobieta*
S: Łał!
*trójka ludzi w niedwuznacznej sytuacji* 
S: ŁAŁ!!
Ja: *dusi się ze śmiechu*
S: Trójka naraz, widziałaś to?? *na ekranie kadr z Brokeback Mountain* O PATRZ PATRZ KOWBOJE PEDAŁY O KTÓRYCH CI MÓWIŁEM, MUSIMY TO OBEJRZEĆ
Ja: *płacze ze śmiechu*
Mariev: Tak bardzo to jeszcze się u nas nie śmiała
S: Dobrze dobrze! Lepiej jak się śmieje!
Koniec historyjki, wracamy do meritum c:

Dziś z kolei, to jest w środę dnia 24 września, mam bardzo dobry humorek, zaraz opowiem czemu.
Na mojej pierwszej lekcji, tj. matmie, klasa pisała sprawdzian. Też chciałam, dopóki nie zobaczyłam zadań.... kompletnie nie czaiłam, co mam zrobić. Powiedziałam pani, no i miałam spokój przez całą lekcję (jezu, żebym tak mogła u siebie zrobić...). Potem miałyśmy wf podczas którego grałyśmy w rozmaite gry zespołowe.
Pierwszą grą był zbijak, tyle że zamiast jednej piłki... były cztery.
Druga gra polegała na tym, że każda brała taki jakby drewniany kręgiel, stawiała go na ziemi koło siebie i miała go za wszelką cenę bronić. Jeśli się przewrócił, trzeba było iść "do nieba" (czyli tam, gdzie matka w zbijaku). Podzielone byłyśmy na 2 drużyny, i powiem wam, ze ta gra podobała mi się najbardziej.
Trzecia gra polagała na tym, że wybierało się w drużynie króla, bombę i zdrajcę. Druga drużyna nie wiedziała, kto jest kim. Król nie mógł zostać zbity, bo cała drużyna ginie. Zdrajca gdy zostanie trafiony zdradza kto jest królem, a bomba... nie do końca zrozumiałam wyjaśnienia Amelie więc nie wiem XDDDD
Czwarta gra nazywała się Liczby i chodziło w niej o to, ze każda osoba w drużynie miała przypisany jakiś numer i drużyna miała zostać 'wybita' właśnie w takiej kolejności. To znaczy, że jak ja miałam numer 4, a zostałam trafiona jako pierwsza, to sobie zostaję na boisku. Chodziło o to, żeby wyczaić która osoba w przeciwnej drużynie ma jaki numer i się jej pozbyć XD
Po wfie była fizyka na której głównie gadałam z Alice. Na przerwie obiadowej poszłam z Lucie do pobliskiego sklepiku po kurczaka z ryżem w sosie curry i muffinki czekoladowe, a potem wróciłyśmy na teren szkoły do Franziski i Heleny. Franziske coś odwalało, ciągle się śmiała jak nienormalna i mówiłyśmy do sisbie po francusku XDD a potem dumnie nazwała mnie świnią po rosyjsku i pytała czy rozumiem XDDD oj Franzi, Franzi. Lucie tylko patrzyła na mnie wzrokiem pt. "I ja mam tak z nią codziennie..."
Potem był niemiecki, który szybko minął, a potem wolnooość! bo nie było geografii. Na niemieckim pan powiedział, że dostalismy kasę od UBS (banku szwajcarskiego), bo ludzie z naszej klasy coś wygrali na Knabenschiessen. Bodaj 150 franków!
Po lekcji przeszłam się z Lucie kawałek, bo ona szła na dworzec, a ja do Coopa. A wybrałam się tam... po rzeczy do robienia na drutach.  Zasadniczo chciałam kupić to takie coś do szydełkowania, ale w końcu kupiłam wełnę i druty. Nawet poprosiłam jakąś babcię o pomoc, bo były różne rozmiary i nie wiedziałam, który wybrać. A kupiłam to dlatego, że szale i szaliki są tu W CH DROGIE (24-60 Fr), więc postanowiłam zrobić se sama. Mam czas, umiem, mam chęć, to czemu nie? 8) a z tą wełną naprawdę fajnie się pracuje.


Byłam tak zadowolona z tych zakupów, że prawie zapomniałam o pójściu na pocztę! Otóż wczoraj dostałam awizo i musiałam się wybrać na pocztę. Na miejscu wzięłam bilecik, a gdy pokazał się mój numer, podeszłam do właściwego okienka. Oczywiście z panią rozmawiałam po angielsku, dla pewności....
W domu udało mi się samej zacząć robić szalik (nigdy sama nie robiłam początku), więc byłam bardzo z siebie dumna. Pomagałam też Stephanowi przy obiedzie - robiliśmy ciasto z warzywami. Zajebioza kulinarna, drodzy państwo. Zanotuję przepis i zrobię kiedyś w domu, bo to naprawdę przepyszne! Wzięłam dwie dokładki, aż się dziwili że tyle zeżarłam XDDD i nawet mnie pochwalono że pomagam w kuchni, wow.
Fun fact: miałam na sobie koszulkę z Where's Waldo (czy tam Where's Wallie, w wersji niemieckiej Wo ist Walter) i chyba z 6 osób z klasy ją skomentowało! Dosłownie na każdej lekcji ktoś inny mówił "Ej, super koszulka! Uwielbiam gościa!". Mała rzecz, a cieszy, prawda? Zwłaszcza że w kochanej Polszy pies z kulawą nogą się nawet nie zainteresuje, haha.
A w ogóle to uczę się z Lucie wiersza na pamięć! Pochodzi z dramatu "Die Dreigroschenoper" Bertholda Brechta który teraz przerabiamy. Umiem już dwie strofy 8|
Myślę że to wszystko na dziś. Wracam sobie do pokoju nakurwiać szaliczek bo jest w cholerę zimno i marznę ;____;
Do usłyszenia! 8D
Pieróg

1 komentarz: