wtorek, 14 października 2014

Wycieczka do Berlina cz.1 - na przypale albo wcale

Łał, jak mnie tu dawno nie było! *przytula internet*
Mam naprawdę dużo do opowiedzenia więc usiądźcie wygodnie, popijajcie herbatkę i jedziemy z tym koksem!
~Dzień pierwszy~
Wstałam o godzinie 4 (domyślacie się, jaką mi to sprawiło przyjemność). Musiałam jeszcze dopakować walizkę i jakoś ją dowlec na przystanek tramwajowy (co poszło mi szybciej niż przypuszczałam), więc krzątałam się jeszcze z godzinę zanim wreszcie wyszłam z domu. Wszędzie ciemno, wokół żywej duszy, stałam samotna na przystanku czekając na tramwaj. Dobra, dotarłam na dworzec główny. Sprawdziłam milion razy peron i godzinę odjazdu, zakupiłam kawkę i bilet, luzik. Dzwoni Lucie, że przegapiła jeden pociąg więc muszę czekać na następny który jechał, łolaboga, dwie minuty później. Wszystko przebiegło bez problemu, zajechaliśmy na lotnisko (ja, Lucie, jej koleżanka i tata który tam pracuje), tam spotkaliśmy resztę klasy. Gdy już wszyscy przyszli, dostali bilety, sratatata, pozałatwialiśmy lotniskowe itemki, luzik. Czekamy na samolot, spóźnia się dwadzieścia minut, godzinę, zapowiadają że spóźni się i drugą, ale nie! głos z głośników zapowiada że jakimś magicznym sposobem samolot jest już gotowy do lotu, proszę wsiadać, drzwi zamykać. Dobrowolnie zamieniłam się miejscem z Michelle (miałam siedziec z Andriną i Janine, jej przyjaciółkami), więc siedziałam sama między dwoma facetami (w sumie mi to nie przeszkadzało, słuchałam sobie muzyki przez tę godzinę, chodziaż trochę nie czaję, czemu jako grupa mieliśmy siedzenia porozwalane po całym samolocie). No ale kij, dostałam ciepłego precla i czekoladę (all hail AirBerlin) i zalecieliśmy na miejsce. Najpierw jechaliśmy bardzo długo bardzo dusznym busem, potem przesiedliśmy się milion razy w rozmaite busy i pociągi, aby wreszcie dotrzeć do naszego "hotelu".
Pierwsze wrażenie: "o kurde, wygląda trochę jak u nas". Czytaj: brudno, szaro, stare budynki.
Chociaż szczerze mówiąc to pokoje wyglądały lepiej niż się spodziewałam, naprawdę. Były duże (łazienka też!) i czyste. Miałam pokój z Heleną, Chloe i Fanny (niech ich bóg błogosławi, chyba bym skoczyła z okna jakbym miała pokój z taką Michelle).
Po odstawieniu bagaży pojechaliśmy pociągiem do bardzo fajnej włoskiej restauracji, gdzie zamówiłam na spółę z Heleną pizzę z rukolą i bruschettę (było przepyszneeee).
Potem pojechaliśmy do takiej wypożyczalni rowerów, gdzie sobie wybraliśmy po kasku i rowerku, a potem razem z przewodniczką jechaliśmy w różne części Berlina. Na każdym stopie opowiadała nam różne ciekawostki na temat miejsca w którym się znajdowaliśmy. Fajnie było, widzieliśmy Reichstag i Bramę Brandenburską, a do tego jak byliśmy koło Bramy to z rezydencji Merkel wyjechał ciąg samochodów i policji, bo "Pani Merkel miała gościa z Finlandii".
Potem mieliśmy "czas wolny". Ściślej: mielismy coś zjeść i sami dotrzeć pod teatr na określoną godzinę. Poszłam z dziewczynami z pokoju do sklepu, a że czasu było naprawdę mało, w stresie próbowałyśmy się zorientować, gdzie mamy jechać i którym pociagiem. Na szczęście na wstępie kazdy dostał mapę, więc nie byłyśmy (tak całkiem) zdane na siebie.
Dla zaoszczędzenia czasu "kolację" zjadłyśmy w budzie koło teatru. Buda jest bardzo słynna z powodu podawanych w niej curry wurstów. JAKIE TO BYŁO PYSZNE LUDZIE, KAŻDY KTO JEST W BERLINIE MUSI TEGO SPRÓBOWAĆ, SERIO. Była to dosłownie kiełbasa pociachana na kawałki, zalana keczupem z przyprawami, do tego frytki zalane keczupem i majonezem. Tak, zalane. To słowo doskonale oddaje ilość keczupu, jaką pan raczył mi nawalić na papierowy talerzyk (jak toto wytrzymało to ja nie wiem, niemiecka technologia).
Teatr. Hm. Wiecie na czym polega specyfika teatru Witkacego w Zakopanem? Dla niewtajemniczonych: teatr Witkacego to dosłownie kawiarnia ze sceną. Nie ma tak ostrego podziału na aktorów i widownię, aktorzy (wow Marta, super powtórzenia, twój polski rozwija się z każdym dniem jak widzę) nawiązują interakcję z oglądającymi... no, super sprawa ogólnie. Tutaj było tak samo. Jeden szkopuł: wszystko było po niemiecku, i, co gorsza, w akcencie berlińskim. Jeszcze jeden szkopuł: wszyscy sobie kupowali alkohol, lecz tylko mnie pytano o dowód.
Na szczęście nie tylko ja wykazałam się całkowitym brakiem zrozumienia berlińskiej sztuki - Franziska też kompletnie nie czaiła, o co chodzi, bo ponoć berliński akcent jest za trudny. Hm.
~Dzień drugi~
Po śniadaniu poszliśmy zobaczyć Checkpoint Charlie i muzeum żydowskie. Szczerze mówiąc to trochę się nudziłam XD' Przeszliśmy kontrolę (taką jak na lotnisku, tak jakby jedno muzeum było równie ważne jak Reichstag...), oddaliśmy rzeczy do garderoby, podzieliliśmy się na dwie grupy i poszliśmy za naszym przewodnikiem. Dziwny był trochę, dziwnie chodził (próbowałam ogarnąć, czy aby nie nosi protez), dziwnie mówił, dziwnie się szczerzył i jakiś był taki.... zbyt... rozentuzjazmowany XDD'
Muzeum żydowskie ma kształt zygzaka i... nie wiem, ugh, nudno mi tam było XDDD
Weszliśmy do ciemnego pomieszczenia o bardzo wysokim sklepieniu. Miał kształt nieregularnego trapezu, jeden kąt był bardzo wąski, a z sufitu była spuszczona metalowa drabinka, która kończyła się gdzieś 2,5 metra nad ziemią, tak, że nie szło jej dosięgnąć. Co to ma wspólnego z żydami?
-Jak myślicie, co symbolizuje to pomieszczenie? - spytał przewodnik tonem katechetki pytającej przedszkolaki, jakie zwierzątka były w stajence u Jezuska.
Na to Jana (jak już zauważyłam, odzywa się bardzo często i, wnioskując z reakcji innych, mądrze), że pewnie komorę gazową.
-T-aaaaak! Dokładnie! - wykrzyknął uradowany przewodnik, jak na mój gust trochę zbyt entuzjastycznie.
-Jak się czujecie tutaj? Niezbyt przyjemnie, prawda? Patrzcie, nawet nie możemy sięgnąć tej drabiny! Ale patrzcie TAM! Oto promyk światła!! I ci żydzi tak widzieli ten promyk światła i czuli w sobie SIŁĘ PRZETRWANIA!! A ten róg, wąski, nie?! Wąski jak KORYTARZE w PODZIEMNYCH LOCHACH DLA ŻYDÓW, czujecie to?! Nie? - wszystko z nieprzyzwoitym wręcz uśmiechem wyszczerzem na twarzy i posapywaniem, które było jego tikiem nerwowym.
Jeszcze bardziej mnie rozwalił sklep w muzeum. Z żydowskimi gadżetami. Można sobie kupić np. tę taką śmieszną żydowską czapeczkę w różne wzorki, notesik z żydowskimi sentencjami, nie wspominając o bransoletkach, ołówkach, torbach, gumkach do ścierania...
Po muzeum było trochę czasu wolnego na obiad. Poszłam z Chloe i Fanny do maka, gdzie zjadłam boskiego burgera (piszę to na głodniaka, wybaczcie). Oczywiście czasu było o wiele za mało, więc do następnej atrakcji - Reichstagu - dotarłyśmy biegiem.
Znowu przeszliśmy kontrolę i weszliśmy do budynku. Niestety z jakiegoś powodu nie mogliśmy wejść na to takie oszklone coś przez co można z góry oglądać obrady.
Pani nam pokazywała salę obrad i opowiadała, jak wyglądają, ale wszyscy byli już tak wykończeni, że mało kogo obchodziło, co mówiła. Nie dziwcie się - 2 godziny stania w muzeum żydowskim, potem godzina bieganiny i szybki obiad, teraz 2 godziny zwiedzania Reichstagu. To nie było fajne ;-;
Potem był czas na robienie projektu. Projekt ten (nie wiem czy już tłumaczyłam) polegał na przeczytaniu książki, której akcja działa się w Berlinie, a potem na zrobieniu prezentacji/filmiku/zdjęć o tej książce. Ale najpierw trzeba znaleźć dokładnie te ulice, na których działa się akcja powieści.
Ponieważ nie miałam ani przydzielonej grupy, ani książki, postanowiłam pójść z Lucie i Franziską i pomóc im robić ich projekt.Najpierw siedziałyśmy w kawiarni i omawiały, co zrobią i gdzie. Potem pojechałyśmy gdzieś pociągiem, potem szukałyśmy jakichś ulic... dobrze że Lucie miała wszystko pod kontrolą, bo kompletnie nie wiedziałam gdzie jesteśmy ani jak wrócić do domu XD'
Był mały dramat. Lucie oblała się przez Franziskę kawą i rozpętała sie kłótnia. Ale nie taka niewinna. To była jedna z tych kłótni-wielki-kryzys-przyjaźni. Jedna z tych, gdzie rozmawia się przez pół godziny, płacząc, i rozmawiając z drugą stroną o wartości przyjaźni itd.
I teraz wyobraźcie sobie jakąś boczną uliczkę w Berlinie, dwie szwajcarski coś do siebie charczące, jedna płacze i krzyczy, a w tym wszystkim ja, stoję nieopodal jak kołek myśląc tylko o tym, żeby wreszcie znaleźć toaletę bo nie wytrzymam dłużej.
Hmm...
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, dziewczyny się przytuliły, Lucie mnie przeprosiła i tłumaczyła się, że lepiej, że teraz pokrzyczały, niż jakby miały być naburmuszone resztę dnia.
Przez resztę dnia kręciłyśmy filmiki na projekt, a potem poszłyśmy coś zjeść.
Potem Lucie zadzwoniła do Floriana i Remo i zaproponowała spotkanie. Średnio mi się chciało, ale w sumie czemu nie? Zadzwoniłam do Heleny, która miała klucz do pokoju, wyjaśniłam o co chodzi i że wrócę koło 23. Nie miała nic przeciwko, ona sama była z dziewczynami na mieście i miała wrócić później.
Poszłam z Lucie i Franziską do bardzo fajnego baru. Potem dołączyli do nas pozostali i już nie było tak fajnie D: włóczyliśmy się od baru do baru przez pół godziny szukając miejsca, aż w końcu wróciliśmy do tego samego baru co na początku XD' nasza grupka składała się z Lucie, Franziski, Floriana, Jaime, Jany, Luizy, Victorii i Rose. Franziska powiedziała mi szeptem, że nie miała pojęcia, że oni tyle mogą pić (chociaż jak dla mnie to nie pili za dużo....... tego wieczora).
Na szczęście wkrótce zaczęliśmy się zbierać i wzięliśmy taksówkę do domu. Jedna koleżanka się upiła i rozbiła butelkę piwa pod drzwiami naszego 'hotelu'. Nie chciałam mieć z tym nic wspólnego, więc zwiałam do pokoju zanim przyszedł wkurwiony zaniepokojony właściciel. UF.
Okej, chyba starczy jak na jeden wpis, czo? Pozostałe dni opiszę w następnej notce, a potem jeszcze opowiem o wyprawie w piękne, szwajcarskie góry i co tam porabiałam w czasie ferii jesiennych.
Do zobaczenia wkrótce 8)
Pieróg

1 komentarz: